Mojej dzisiejszej inspiracji nie trzeba Wam przedstawiać. I to nie tak, że jestem wielką fanką i bardzo bym chciała być jak ona. W zasadzie to praktycznie nic o niej nie wiem, a widziałam maksimum fragmenty jednego filmu, w którym grała. No, ale trudno jej nie znać i trudno nie znać jej klasycznego, kobiecego, seksownego wizerunku. Oczywiście ja w swojej stylizacji bardziej skupiałam się na włosach, a nie makijażu i pewnie fachowe oko wychwyci w tym ostatnim jakieś fuszerki niegodne Marilyn. Swoją drogą dowiedziałam się ciekawej rzeczy na temat makijażu do filmów czarno-białych. Trzeba było bardzo uważać na kolory, bo czerwona pomadka w kolorze - w czerni i bieli wyjść może jako prawie czarna (co widać na jednym z moich zdjęć).
Zabawa była ciekawa i, co ciekawe, w takiej stylizacji czuję się niesamowicie. Jest coś w uroku "tamtych lat" - seksapilu i kobiecości, co sprawia, że moja własna samoocena wzrasta o 100%. Niestety, nie planuję większych wyjść, a jakoś dziwnie byłby mi iść w tej fryzurze na wieczorny spacer, więc tym razem taką, och!, kobiecą będą oglądać mnie tylko domowe pielesze. No, i domownicy.
Ku mojemu zdziwieniu samo zrobienie fryzury nie jest tak skomplikowane, jak wydawało mi się kiedyś, zanim zagłębiłam się w świat retro fryzur. Uczesanie, które Wam przedstawiam, jest nieco bardziej lokowane, niż to, które na większości zdjęć prezentuje Marilyn, ale uważam, że i tak świetnie zachowuje ducha czasu. Co ciekawe, bezproblemowo - a może wręcz idealnie - robi się ją na mojej długości włosów (czyli do brody mniej więcej). W sieci znajdziecie mnóstwo tutoriali, jak osiągnąć taki efekt. Enjoy!
Szanowne Panie, fryzura Marilyn Monroe: